Jak namówić Żonę do spania w lesie – zachęcajka.

W tym wpisie chciałem poruszyć temat zachęcania bliskich nam ludzi do wypraw w dzicz. Posłużę się w nim przykładem mojej żony Agaty, która od jakiegoś czasu towarzyszy mi w leśnych eskapadach. Nie ukrywam że miałem ułatwione zadanie – bo Agata zwyczajnie lubi przyrodę, 30 km spacer jej nie straszny i nie ma problemu z próbowaniem nowych rzeczy. Jednak nasze wcześniejsze wyprawy ograniczały się do jednodniowych wypadów, a na noc zawsze wracaliśmy do „cywilizacji”, z jej bezpiecznymi 4 ścianami, łazienką i sklepami. Opis procesu „oswajania” żony z dziczą będzie się więc sprowadzał nie do samego wyciągania Agaty w dzicz, ale do nakłonienia  jej do wypraw kilkudniowych z „dzikim” noclegiem.  Etapy opisałem ogólnikowo we wpisie: „Pieczone buty Żony i Krówka Leśna…”, tutaj postaram się zebrać swoje przemyślenia i spostrzeżenia. Chcę unikać teoretyzowania i wrzucać sporo przykładów, będą one dotyczyły co prawda mojej żony ale nic nie stoi na przeszkodzie by każdy mógł odnieść je do swojego męża, dzieci czy przyjaciół – przynajmniej mam taką nadzieję. Zaobserwowałem że klasyczne „namawianie” i „ciągniecie kogoś na siłę” do lasu najczęściej odnosi przeciwny skutek. Nawet jak nakłoniona w ten sposób osoba będzie nam towarzyszyła we włóczędze to najczęściej pierwszy i ostatni raz.

Dla przejrzystości całość podzieliłem na kilka punktów.

1. Lęki, strachy, obawy…. diagnoza 🙂 Nawet jeśli dobrze znamy osobę, którą zamierzamy zaprosić „w dzicz” to warto z nią porozmawiać o tym czy ma jakieś obawy czy lęki w związku z pomysłem nocowaniem w lesie. Ja już parę lat chodziłem z Agatą na jednodniówki – ale jak się okazało po rozmowie – wyprawa jednodniowa w stosunku do dwudniowej ma się tak jak krzesło do krzesła elektrycznego. Jakie więc obawy dręczyły Agatę:

– w nocy oblezą nas robale: kleszcze, komary, żuki i oczywiście PAJĄKI
– w lesie są niebezpieczne zwierzęta i nocą, wiadomo – przyjdą i zeżrą (RRRrrr….zwierzęta nie zeżerają…)
– w lesie jest pełno niebezpiecznych ludzi czekających na zapadnięcie zmroku i wypatrzenie ogniska
– w nocy będzie ciemno i jak trafić z powrotem do namiotu jak wyjdzie się za potrzebą
– brak ciepłej kawy, na jeden dzień można zabrać w termosie… a potem?
– że w nocy będzie strasznie, wszytko będzie się ruszało, będą dziwne, groźne odgłosy i nic nie będzie widać
– może być bardzo zimno i mokro co nie pozwoli mi zasnąć
– problemy z utrzymaniem higieny
– czy już wspominałem o kawie?

Jak widać sporo tych obaw było. Część z nich racjonalna, część nie ale nie zamierzałem się z nich śmiać. Postarałem się omówić/zracjonalizować, te które się dało, a co do pozostałej reszty to przerabiać je lub neutralizować już w trakcie wędrówki.

Bo kawa jest bardzo ważna….
Ekstremalnie ważna i to na każdej wyprawie 🙂

Tutaj mała dygresja o różnicy pomiędzy lękiem a strachem. Lęk jest najczęściej wytworem naszego umysłu i nie wiąże się z bezpośrednim zagrożeniem lub bólem. Lęki ciężko jest zracjonalizować lub wytłumaczyć gdyż słabo poddają się logicznej argumentacji. Ja na przykład odczuwam lęk przed pokrzywami – mam tak do dziecka – i nie chodzi tutaj o  „poparzenie” tylko o sam kształt liści. To irracjonalny, nieuzasadniony niczym lęk, dla mnie taki sam dyskomfort generuje konieczność dotknięcia pokrzywy gołą ręką jak w rękawiczce. Co więcej Jasnota Biała, która nie ma żadnych właściwości parzących ale liście podobne do pokrzywy generuje taki sam dyskomfort. Nie mam pojęcia dlaczego tak jest. Oswajam się z tym, ale żadne racjonale namawianie tutaj nie działa, nie zmniejsza lęku. Osoby pijące herbatę z liści pokrzywy są dla mnie nadludźmi. Strach to coś innego – pojawia się najczęściej w sytuacjach realnego zagrożenia lub w sytuacjach, które w przeszłości były groźne i zostały zapamiętane przez nasz organizm. Np. gdy w przeszłości spadliśmy z drzewa przechodząc przez rzekę – to powtórna konieczność takiego przejście będzie generowała strach. Można go przezwyciężać, ćwicząc -w tym konkretnym wypadku – równowagę, chodząc po pniach (niekoniecznie nad rzeką) – co pozwala nam zwiększyć zaufanie do siebie i minimalizować uczucie strachu i wynikający z niego paraliż. Jak mówił Jacek Walkiewicz: „Puk puk – strach puka do drzwi. Otwiera mu odwaga, a tam… nikogo nie ma”

2. Zapewnić poczucie bezpieczeństwa. IMHO to najważniejsze co trzeba zagwarantować osobie, którą się opiekujemy (z racji większego doświadczenia) – podczas wspólnej wędrówki. Tutaj też miałem ułatwione zadanie bo mieliśmy na koncie kilkadziesiąt jednodniowych wypadów, podczas których nauczyliśmy się na sobie polegać. W razie deszczu były peleryny lub schronienie, w razie zimna były wkłady energetyczne i ciepłe picie, gdy dopadało nas zmęczenie lub kontuzje zawracaliśmy zamiast na siłę forsować cel. Jednak tego typu zaufanie wypracowuje się latami. A co wtedy gdy chcemy wyruszyć na pierwszą wspólną wyprawę w przyszły weekend? Ano skorzystajmy z informacji zebranych w pierwszym punkcie. Ja wiedziałem że lęki związane z „nocnymi gośćmi” (do robali przez morderców po „zombi” sarnę) będą dość silne i w związku z tym kupiłem namiot zamiast naciskać na nocleg w hamakach pod tarpem. Podejrzewałem  że „ściany”  namiotu będą lepszą tarczą przed lękami niż tarp. No i nie nalezą robale i PAJĄKI.

Zapewnić poczucie bezpieczeństwa.

Namiot wyposażyłem w  podwieszaną „latarenkę”, która zapalona przed nocnym opuszczeniem namiotu wskazywała powrotną drogę. Aby zabezpieczyć żonę przed zimnem i niewygodami nabyłem śpiwór o jedną klasę zbyt ciepły (żona jest zmarźluchem) i karimatę klasy „księżniczka na ziarnku grochu”. Mieliśmy też zapewnione naczynia do gotowanie na ognisku i małą kuchenkę na paliwka turystyczne do parzenia porannej kawki. I oczywiście kawę (przynajmniej w trzech miejscach z apteczką włącznie). Higienę wspomagały chusteczki nawilżane, tabletki do chlorowania wody (oczyszczanie wody do mycia) i brezentowe wiaderko.  Przeciwdeszczowe peleryny – wykorzystywane już w jednodniowych wypadach, ale prze to niemniej ważne – suchy człowiek to zadowolony człowiek. Elementy te już na etapie pakowania polepszały komfort psychiczny Agaty i wyprawa zaczynała się rysować w różowych (?!) barwach.

2. Dopasuj poziom „atrakcji”. Tak ja wiem że przechodzenie po zwalonych pniach nad rzeką, taplanie się w mokradłach i 50 km nocne marsze to „serce i dusza” łazikowania w dziczy ;-), ale może nie na pierwszy raz. Jeśli planujemy wypady „zachęcające” to postarajmy się by były one dość komfortowe. Nie znaczy to że mamy zanieść żonę na plecach do wcześniej zbudowanego w dziczy fortu, ale „atrakcje” trzeba dawkować z umiarem. Agata miała obawy w związku z poruszaniem się nocą po lesie więc nie planowałem trasy tak by ostatnie 5 km trasy iść w nocy i rozbijać obozu po ciemku. Nocne wędrówki rozpoczęliśmy od spędzenia kilku nocnych godzin na plaży i potem 2 km marsz do naszego obozowiska. Po drodze pokazywałem Agacie dlaczego nocą lepiej poruszać się bez latarek i różnice w percepcji lasu z latarkami i bez nich. Najlepiej oswajać lęki małymi kroczkami.

Pierwsza wspólna noc na dzikiej plaży.
Zabezpieczenie przeciwdeszczowe nie raz uratowało nam tyłki (od zmoknięcia). Autor zdjęcia: Jarek Szczepaniak

Kiedyś Wiktor Suworow – radziecki oficer GRU, pisał: ” Piąta reguła werbunku to zasada truskawek. Lubię truskawki. Lubię łowić ryby. Ale jeżeli zacznę łowić ryby, założywszy na przynętę truskawki, nie złowię ani jednej. Rybie trzeba dać to, co ona lubi – dżdżownicę.
Dlatego też pamiętać należny o jeszcze jednej rzeczy.  To co interesujące dla Ciebie niekoniecznie musi być interesujące dla drugiej osoby. Ja mogę się godzinami wpatrywać w płynącą rzekę, ale na pierwsze wyprawy zabierałem talię kart i często przy świetle puszek z woskiem graliśmy w pokera  do późnej nocy. Czasem warto zaplanować trasę tak by zahaczyć o coś co może zainteresować naszego partnera lub zabrać ze sobą przysłowiową talię kart. Dotyczy to zwłaszcza wypraw z dziećmi, które zapewne z lasem muszą się dopiero oswoić a zmiana perspektywy z tabletowej na leśną może chwile potrwać.

Wiem że hamak ciężki, a i tak śpimy w namiocie ale dla tych kilku chwil bujania pod koronami drzew warto… naprawdę warto.

Mała dygresja: Jakiś czas temu jedno ze stowarzyszeń zorganizowało nocny przemarsz dla wszystkich chętnych. Trasa to ok. 26 km  czas przejścia 7h (czas od odjazdu pociągu). Na pierwszy rzut oka to „spokojnie do zrobienia”, ale podczas trasy zatrzymywaliśmy się przy różnych atrakcjach historycznych, które były w fajny sposób omawiane – ale te przystanki powodowały że musieliśmy nadrabiać czas maszerując szybko w nocy przez las, nierzadko na przełaj. Jak dla mnie to OK, ale ze względu na formułę, były tam osoby które pierwszy raz uczestniczyły w takiej wyprawie. I gwarantuje wam – widziałem to po ich minach na stacji kolejowej – one więcej do lasu nie pójdą. To przykład na to jak niedostosowanie „atrakcji” (tempa marszu w tym wypadku) może zamienić szlachetną skądinąd ideę – wyciągnięcia ludzi do lasu – w „zniechęcajkę”.

3. Przydziel zadania i funkcje. Na pierwszych wypadach kilkudniowych wszystko co niezbędne (a także sporo zbędnych rzeczy jak się czasami okazywało) miałem na swojej głowie (w swoim plecaku). Jednak z czasem część obowiązków „funkcyjnych” związanych z przygotowaniem wypadów przekazywałem żonie. Na dzień dzisiejszy na jej głowie jest zaprowiantowanie wyprawy, chemia higieniczno/drogeryjno/antywowadowa rozpalanie ognia i gotowanie wody, organizowanie obozu i pomoc w przygotowywaniu opału itp. Generalnie im więcej funkcji jest wymiennych pomiędzy partnerami tym efektywniej można biwakować.

Przydzielenie zadań ułatwia biwakowanie.
I angażuje uczestników 🙂 Autor zdjęcia: Jarek Szczepaniak

Ma to też swoje „złe” strony gdy na indywidualne wypady zapominam zabrać np. preparatu na kleszcze, czy kawy bo te są przecież w plecaku Agaty…. który został w domu razem z Agatą. Ostatnio Agata tak się wkręciła że sama zaczyna planować wypady i szukać na mapach fajnych lokalizacji.

4. Pozwól na eksperymentowanie. „Jest ciepło jak chcę iść w sandałkach i krótkich spodenkach… a nie w tych ciężkich trekingówach…” No dobrze. Nic tak nie uczy jak doświadczenie zdobyte na własnej skórze. Chętnie zgadzam się więc na takie eksperymenty pod warunkiem że druga para butów i długie spodnie wylądują w plecaku. I tak po jednej z wypraw Agata już wie że sandałki w lesie się nie sprawdzają ale np. krótkie spodenki w niektórych sytuacjach spokojnie dają radę. Warto więc pozwalać innym i sobie na eksperymenty bo czasami można dojść do fajnych wniosków i spostrzeżeń.

Pozwól na eksperymentowanie 😉

Nasze palny na przyszłość:
– do naszych wypraw dołączy pies(ozałr) Leon
– zostawienie namiotu w domu i zabieranie hamaków i tarpa.
– gotowanie (a nie tylko odgrzewanie) w terenie
– rozdzielenie się np. Agata z psem obchodzą jezioro z jednej strony a ja z drugiej i spotykamy się w jakim punkcie (Agata nie chce na razie o tym słyszeć ale o locie szybowcem tez nie chciała :)).
– nocne przemarsze.

Pozdrawiam i mam nadzieję że coś z tego wydestylujecie dla siebie.
Do zobaczenia w dziczy.

A.